czwartek, 19 lutego 2015

TOPowe COAT

Witajcie, jak co czwartek zapraszam Was na nowy wpis. Tym razem będzie o moich najlepszym i najgorszym top coat. Trochę nietypowy post jak na mnie, mimo wszystko zapraszam :)


Ułożone są w kolejności od najlepszego do najgorszego. Zaczynając od lewej czyli mojego faworyta, i choć mam go krótko przebił wszystkie pozostałe. Mowa o Sally Hansen Insta - dry. Mam go jakieś 2-3 tygodnie i złego słowa o nim nie mogę powiedzieć. Ma fajny szeroki pędzelek i rozprowadza się bardzo gładko i przyjemnie, kosztował około 15 zł i jest go aż 13,3 ml. Buteleczka ma dość ciekawy kształt, zawsze to jakieś urozmaicenie :)
Kolejnym produktem z tej bajki to top coat z Inglota. To równie dobry konkurent do poprzednika ale on ma jednak małą wadę, jest bardzo niewydajny w porównaniu do swojej ceny. Kosztuję około 20 zł, słyszałam że można kupić wkład i jest o parę zł tańszy jednak i tak to wysoka cena. Aplikuje się go pipetą i tu jest pies pogrzebany, gdyby nie ona płynu wystarczyłoby mi na dłużej. Ten produkt wyróżnia jego konsystencja, wystarczy jedna kropla na paznokieć aby lakier wysechł w parę sekund, dosłownie parę sekund :)


Ostatnim, znienawidzonym przeze mnie preparatem jest Eveline " miniMAXI", kupiłam go totalnie przez pomyłkę, myślałam że jest zwykłym bezbarwnym lakierem a tu klops :/  Nie wiadomo ile bym czekała na wyschnięcie paznokci to się nie stanie, mam wrażenie że on przedłuża wysychanie ich a nie skraca. Jest koszmarny i przestrzegam Was przed kupieniem go. Kosztował maksymalnie 10 zł pewnie mniej. 


Tak prezentują się pędzelki, jak widzicie jest różnica między Sally hansen a Eveline, niby mała a robi ogromną różnicą podczas nakładania. Jeśli chodzi o top coat z inglota zawsze musiałam podłożyć wacik żeby nie nachlapać a i tak pół palca był nim oblany. To nie jest do końca dobre rozwiązanie :)

czwartek, 12 lutego 2015

Oo peeling

Witajcie, dzisiaj chciałabym Wam zaprezentować moją artylerie  peelingów, które są moimi ulubionymi i na pewno niektóre z nich zostaną u mnie na długo. Jesteście ciekawe co to takiego? Zapraszam do czytania :)


Nie ma tego dużo ani mało, tak w sam raz :) Zaczynając od najdłużej używanego przeze mnie i najbardziej ulubionego peelingu  jest ziaja "oczyszczająca pasta z liści manuka". To prawdziwy ścieruch, używam go 2 razy w tygodniu, uwielbiam jego działanie i to uczucie "ścierania" naskórka. Nie mogłoby się obyć również bez delikatnego codziennego peelingu. Trzymam go pod prysznicem i nie wyobrażam sobie żeby go zabrakło. Jest bardzo delikatny, te drobinki są ledwo wyczuwalne i to w nim lubię najbardziej. Tani, znany i dostępny w każdej biedronce, czego chcieć więcej :)


Tutaj mamy dwa peelingi do ciała i jeden peeling enzymatyczny do twarzy. Trochę źle to podzieliłam ale cóż.
 Pierwszy od lewej to prawdziwy ścieruch, większy niż pasta z ziaja. Tego używam najrzadziej  bo tak ściera naskórek że aż boli. Kupiłam go w biedronce za około 8 zł i jest go 200g. Było to dawno ale nadal możecie gdzieniegdzie go znaleźć. Ja mam o zapachu wanilii i olejku arganowym. 
Środkowym peelingiem jest "orzeżwiający peeling - maska". To mój ulubiony, hmm chyba się powtarzam, peeling i jest go najmniej, przez swój zapach działanie i to jak świetnie nawilża skórę, uwielbiam go. Jest go  tylko 250ml, piszę tylko bo kosztuje sporo, ponad 30zł. Jest to produkt z tej linii spa eco, vitality. 
Ostatnim produktem, najmłodszym z całej kolekcji jest peeling enzymatyczny z organique. Testuję go już dobry miesiąc i chyba mogę coś o nim powiedzieć. Sporo czytałam zanim kupiłam ten produkt, nie jest on najtańszy i może dlatego miałam obawy. Jednak nie znalazłam ani jednego złego komentarza na temat tego produktu. Zaryzykowałam. Obawiałam się też jego działania, dziewczyny pisały że szczypie, piecze i zostawia czerwone ślady - taki jest mocny, trochę się przestraszyłam bo owszem mam wrażliwą skórę ale już dawno mnie nie wysypało po kosmetyku, nie chciałam się nabawić nieprzyjaciół, wiadomo. Moje obawy były złudne, nic mnie nie wysypało, nie piekło, nie szczypało...w ogóle nic nie czułam, to było trochę dziwne. Ale efekt jaki pozostawia na skórze,to  widać słychać i czuć jak skóra jest oczyszczona i zadbana. Byłam mile zaskoczona tym co zobaczyłam no i same powiedzcie jak mógł nie trafić do moich ulubieńców. 

Ale się rozpisałam...chętnie poczytam jakie są Wasze ulubione peelingi, może niektóre z nich pokryją się z moimi. Piszcie :)

piątek, 6 lutego 2015

Soniczna szczoteczka do mycia twarzy.

Witajcie, z jednodniowym opóźnieniem ale zapraszam na nowy post. Dzisiaj będzie o Sonicznej szczoteczce do twarzy z Hebe. Jest to prezent gwiazdkowy, który sama sobie wybrałam, i to był jeden z najlepszych prezentów, zapraszam. 


Tak oto prezentuję się moja szczoteczka z Xinese. Była ona dostępna na długo przed świętami i chyba jest jeszcze dalej. Nie jest to stały produkt  w drogerii Hebe więc jeśli jesteście niezdecydowane to zapraszam do czytania dalej. 


Szczoteczka wykonana jest z solidnego plastiku, nie mam co do tego żadnych zastrzeżeń. Doskonale dopasowuje się do ręki, nie ześlizguję się pod woda. Jedynie o kiepskim wykonaniu można powiedzieć to są przyciski - gumowe i słabo wykonane przy obsłudze czuć że coś jest nie tak. W komplecie była szczoteczka, jeden wkład i ładowarka. Ja dokupiłam jeszcze jedną najdelikatniejszy wkład, i bardzo dobrze zrobiłam bo ten dołączony do szczoteczki to prawdziwy hardcore. Kolejną małą wadą jest to że szczoteczka nie posiada żadnego Timera informującego nas o przejściu do innej partii twarzy. Mała wada do przeżycia za taką cenę:)
Szczoteczka ma aż cztery różna tryby prędkości, ja używam jej na najniższym, a i tak mam wrażenie że wręcz zdziera mi naskórek. Za pierwszym razem byłam przerażona bo to czyszczenie wcale nie było przyjemne, ale po tym czasie skóra już się przyzwyczaiła i bardzo lubię jej używać. Nie robię tego codziennie ale 2-3 razy w tygodniu, nie ma problemu z myciem, ani suszeniem jej. Po takim "zabiegu" nakładam jak co dzień serum i krem albo sam krem. 


Jak widzicie sam wkład jest zabezpieczony dodatkowa osłonką przed brudem i bakteriami, ma ona małe dziurki aby włosie mogło spokojnie wyschnąć.

Przejdźmy może do ceny. Jak wspomniałam to był prezent gwiazdkowy ale wiem ile kosztował. Sama szczoteczka pierwotnie kosztowała chyba 230 zł, były dwie obniżki na 199 zł i 169 zł. Ta ostatnia cena utrzymywała się dosyć długo i za taką była kupiona. Dodatkowy wkład to koszt 29 zł.  Uważam, że to byłą dobra inwestycja. ze szczoteczką nic niepokojącego się nie dzieje, bateria wytrzymuję ho ho i jeszcze dłużej. włosie nie uległo zniekształceniu i wszystko działa jak należy. Mam nadzieje że rozwiałam Wasze wątpliwości i pomaszerujecie w najbliższym czasie do Hebe po ten produkt :)

P.S. Taka ze mnie gapa że włożyłam szczoteczkę do ładowarki odwrotnie:) Wybaczcie :)

Zapraszam również na głosowanie na mojego bloga, fakt że jestem początkującą blogerką, ale przecież każdy kiedyś zaczynał :D